wtorek, 15 lipca 2008

Bij kibola!

Stadionowi chuligani nie od dzisiaj są problemem w Polsce. Problemem - wydawałoby się - nierozwiązywalnym. Jak sobie z nim poradzić? Jak udało się to za granicą?



Bitwy kibiców wyglądają często jak międzynarodowe konflikty zbrojne. Nic dziwnego - jak pisze Tomasz Sahaj ("Sport Wyczynowy"), najbardziej radykalni i agresywni chuligani stadionowi tworzą nieformalną strukturę, przypominającą faszystowskie bojówki sprzed drugiej wojny światowej. Włoscy kibice często odwołują się do ówczesnych terrorystów i używają symboliki z tamtych czasów. Na flagach i transparentach umieszczają wizerunek Benito Mussoliniego, wywieszają swastyki i pozdrawiają się faszystowskimi gestami. (...) W roku 1964 werdykt sędziego podczas meczu w Limie pomiędzy Peru i Argentyną był powodem bójek wśród kibiców, w wyniku których zginęło 300 ludzi, a kilkuset innych odniosło rany.

Kiedy polski premier po przegranym meczu naszej reprezentacji w mistrzostwach Europy wyznał: "chciałem zabić", niektórym ścierpła skóra.

Wojna futbolowa

Wojny piłkarskich chuliganów były już w przeszłości przyczyną prawdziwych konfliktów zbrojnych. Tomasz Sahaj pisze: Tak stało się w przypadku tzw. wojny futbolowej, do której doszło w 1969 roku pomiędzy Salwadorem i Hondurasem. Eskalacja napięcia pomiędzy obydwoma krajami rosła gwałtownie, a przejawem wzajemnej wrogości były zachowania kibiców piłkarskich.

Jak pisał wówczas Ryszard Kapuściński, reprezentacja Salwadoru przed meczem eliminacyjnym nie zmrużyła nawet na chwilę oka, ponieważ była obiektem wojny psychologicznej rozpętanej przez kibiców Hondurasu. Hotel otoczyło mrowie ludzi. Tłum walił kamieniami w szyby, tłukł kijami w blachy i puste beczki. Wszystko po to, żeby drużyna przeciwnika niewyspana, zdenerwowana, zmęczona przegrała mecz. W czasie meczu kibicująca młoda dziewczyna strzeliła sobie w serce z pistoletu ojca, gdy w ostatniej minucie spotkania padła bramka. Drużyna Hondurasu została w samochodach pancernych odwieziona na lotnisko a na ulicach miasta wybuchły zamieszki. W kilka godzin później granica pomiędzy obu państwami została zamknięta. Rozpoczęła się jak najprawdziwsza wojna, a sprawy w swoje ręce wzięły armie obu państw, które żwawo zabrały się do krwawej roboty. Następstwem wojny futbolowej było (...) sześć tysięcy zabitych, kilkanaście tysięcy rannych. Około pięćdziesięciu tysięcy ludzi straciło domy i ziemię (Ryszarda Kapuścińskiego cytuję za Tomaszem Sahajem - T.Z.).

Ta cywilizowana Europa

Jest 29 maja 1985 roku. Zbliża się 19:45, godzina rozpoczęcia meczu. Belgijski stadion Heysel jest już prawie pełny. Atmosfera staje się coraz bardziej napięta. Wojna wisi w powietrzu. Kibice Juventusu i Liverpoolu, oddzieleni od siebie trzymetrową siatką, obrzucają się wyzwiskami. Na kwadrans przed rozpoczęciem meczu pijani brytyjscy fani zaczynają rzucać butelkami i kawałkami betonu w kibiców Juventusu. Włosi odpowiadają tym samym, a kibice (kibole?) Liverpoolu zaczynają przedzierać się przez ogrodzenie, które zostanie później całkowicie zdemolowane. W ruch idą butelki, kije, kastety i części ogrodzenia. Na boisku nic się nie dzieje. Na trybunach króluje Liverpool. Większość widowni ratuje się paniczną ucieczką, przeskakując ogrodzenie złożone z siatki i murku i trzymetrowy mur stanowiący krawędź trybun. Angielscy bandyci nacierają.
Wali się metalowe ogrodzenie. Fragmenty muru przygniatają włoskich kibiców. Inni w panice tratują leżących. Rozgadani zazwyczaj, a nawet krzykliwi komentatorzy sportowi milczą. Słychać tylko szczęk metalu, huk walących się ścian i wrzask przerażonych ludzi wydarty im z gardeł na krótko przed śmiercią.

W tragedii na Heysel śmierć poniosło 39 osób, a ponad 600 odniosło rany.

Polska zmierza do Europy.

Choć od tragedii w Belgii minęły 23 lata, stadionowe rzezie nadal się zdarzają. Brytyjscy chuligani spacyfikowani bezwzględnie przez rząd żelaznej damy Margaret Thatcher znaleźli godnych naśladowców nad Wisłą. Wystarczy przeglądnąć kilka doniesień prasowych z ostatnich miesięcy, by się o tym przekonać.

"Głos Koszaliński" - Pogoń-Astra: Przemoc i agresja powróciła na boiska koszalińskich klubów. Tym razem kłopoty sprawili sympatycy występującego w grupie "Południowej" piłkarskiej okręgówki klubu Wielima Szczecinek. - Gdy tuż przed końcem naszego meczu z Wielimem Szczecinek pojawili się kibice Darzboru Szczecinek, doszło do regularnej zadymy - twierdzi Stanisław Wróblewski, prezes klubu Korona Człopa. - Na trybunach zaczęła się bójka, w której udział wzięli nastolatkowie. Widziałem, jak tuż obok mnie jeden z nich rozciął twarz nożem. Z pomocą naszych piłkarzy uciekliśmy do szatni. Później pod eskortą policyjnego radiowozu opuściliśmy Szczecinek. Cieszę się, że wróciliśmy cali i zdrowi.

Kraków, relacja jednego z dzienników: Bardzo szybko zakończyło się zawieszenie broni ogłoszone przez kibiców po śmierci Jana Pawła II: w niedzielę po zakończeniu meczu Cracovia-Legia doszło do awantury pomiędzy pseudokibicami Pasów a policją. Podczas meczu chuligani próbowali wykrzykiwać obraźliwe hasła w kierunku Legii, byli jednak wygwizdywani przez większość kibiców Pasów. Sytuacja zmieniła się, kiedy legioniści odpalili racę w kierunku krakowian. Chuligani chcieli po meczu obrzucać ich kamieniami. Na drodze stanęła policja, która użyła broni gładkolufowej. Zatrzymano 20 osób.

- Nie widziałem tego zajścia - skomentował prof. Janusz Filipiak, prezes MKS Cracovia. - Chciałbym jednak powiedzieć, że ten incydent nie może zniszczyć naszych prób pojednania i walki z nienawiścią na stadionach. Świadczy natomiast o tym, że grupa chuliganów potraktowała wszystkie wydarzenia związane ze śmiercią papieża - msze, marsze itd. - jak prowokację.

Co z tym zrobić?

Sposobów na stadionowych "zadymiarzy" szukają wszyscy. Niektórzy, jak prezes PZPN Michał Listkiewicz, uważają, że tylko surowe prawo i konsekwencja w jego realizacji może przyczynić się do szybszego wyeliminowania chuligaństwa na stadionach.

- To nie tylko PZPN, kluby i służby ochrony powinny być obarczone obowiązkiem eliminowania ekscesów chuligańskich na stadionach. Stadion powinien być bowiem traktowany jak każde inne miejsce publiczne - jak park, dyskoteka - gdzie wszelkie awantury są traktowane jak wykroczenia. Chuliganów odstraszyć mogą tylko surowe sankcje - twierdzi prezes PZPN.

Listkiewicz uważa, że w eliminowaniu patologii społecznej konieczne jest pozbawienie chuliganów anonimowości w grupie.

- Ich siłą jest dzikość, masa i anonimowość. Walka z nimi byłaby skuteczniejsza, gdyby awanturników pozbawić tarczy, jaką stał się brak personalizacji, podanie do publicznej wiadomości, iż aktu chuligańskiego dopuścił się np. przysłowiowy Iksikowski, nie ktoś anonimowy. Jestem jednak optymistą. Liczę na skuteczność sądów 24-godzinnych, na realizację zasady: dzisiaj narozrabiałeś, od jutra siedzisz.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że wprowadzone przez byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę sądy 24-godzinne nie spełniły pokładanych w nich nadziei. Sędziowie narzekają na przeciążenie pracą, a burdy na stadionach i wokół nich jak trwały, tak trwają. Nie pomogły też zapowiedziane niedawno przez Listkiewicza "działania prewencyjne" ze strony klubów.

- Od przyszłego sezonu zamierzamy wprowadzić do regulaminu rozgrywek surowe wymagania wobec klubów w sprawie zapewnienia bezpieczeństwa na stadionie - mówił przed sezonem prezes PZPN. - Wychodzimy z założenia, iż to klub, a nie firma ochroniarska - którą klub zresztą wynajmuje - organizuje zawody. Wiele także zależy od infrastruktury stadionów, które powinny być budowane tak, by uniemożliwić wtargnięcie chuliganów na płytę.

Fantazja a rzeczywistość

Co z tego, skoro chuligani potrafią bić się nie tylko na płycie, ale i na ulicach, w autobusach, pociągach.

- Pamiętam zamieszki w Słupsku po tragicznej śmierci nastoletniego kibica pobitego przez policjanta - wspomina Tomek, były dziennikarz TVN. - W całym mieście było pełno policji. Funkcjonariusze prewencji byli nawet w pociągu, którym dojechałem tam z Trójmiasta. I co? Do ulicznych walk doszło nawet w okolicach szkoły policyjnej. Cegły i kamienie latały w powietrzu. Krew się lała, kości trzeszczały i do dzisiaj dziwię się, jak stamtąd wróciłem cały, zdrowy i z niezniszczoną kamerą. Może dlatego, że przed wyjazdem do Słupska zadzwoniłem do bossa gdańskich kiboli z prośbą o nietykalność, a poza tym umiem szybko biegać...

Tymczasem dyrektor departamentu logistyki Ekstraklasy SA Marcin Stefański uważa, że głównymi powodami nieskutecznej walki z futbolowymi chuliganami jest nie do końca sprawne prawo i wadliwa infrastruktura obiektów piłkarskich.

- Największym problemem dotyczącym spraw legislacyjnych wydaje się brak egzekucji prawa. Jest ono po prostu nieskuteczne. Przykładem może być chociażby słynny już brak efektywności działania zakazu stadionowego. U nas w niektórych przypadkach, by znaleźć się na obiekcie, wystarczy przeskoczyć przez płot.

Jak to jest na Zachodzie?

Kibole to nie tylko problem Polski. Walczy z nim cała Europa. Poradziła sobie z tym Anglia, ale... tylko na swoich boiskach. Konsekwentne działanie rządu sprawiły, iż awanturnictwo zostało w Anglii niemal wyeliminowane, ale tylko w ich kraju - za granicą angielscy chuligani są nadal groźni - czytamy na jednym z portali internetowych. A jednak można sobie poradzić z tym problemem. W Szwecji, Belgii, Hiszpanii mecze piłkarskie to sportowe święto, a nie krwawa bijatyka. Jak oni to robią?

O tym możemy dowiedzieć się ze strony internetowej oferującej ściągi dla... licealistów. W tych krajach konstrukcja stadionów uniemożliwia przemieszczanie się kibiców między sektorami i zapobiega wtargnięciom na płytę stadionu. Możliwość konstrukcyjnych jest wiele. Trybuny od stadionu może dzielić np. fosa, mogą być one - jak w Niemczech - usytuowane wyżej niż murawa na stadionie, a na płytę prowadzą tylko wyjścia ewakuacyjne. Gdyby w Anglii doszło do takich incydentów jak ostatnio w Krakowie po meczu Wisły i Arki, to wszyscy winni tego zdarzenia zostaliby obciążeni bardzo surowymi karami finansowymi. Tam bowiem, a także w wielu innych krajach, wejście na teren zakazany dla postronnego widza, nie tylko na płytę stadionu, ale np. do szatni, traktowane jest jako wykroczenie czy nawet przestępstwo.

Za cztery lata...

Stara zasada, znana wszystkim prawnikom, głosi, że nie surowość, ale nieuchronność kary stanowi o jej skuteczności. Z tym w Polsce bywa różnie. Mimo sądów 24-godzinnych, zakazów stadionowych, rzeszy ochroniarzy i policjantów, monitoringu telewizyjnego i śmigłowców krążących nad stadionami w trakcie rozgrywek futbolowych, mimo tych wszystkich zabezpieczeń bandytyzm nadal kwitnie. Problem będzie jeszcze większy, gdy Polska stanie się gospodarzem Euro 2012. Warszawę, Gdańsk, Poznań czeka najazd setek tysięcy kibiców i... kiboli.

Równie stare jak prawnicze paremie są proste mądrości ludowe. Podobno ryba psuje się od głowy. Skoro kilkudziesięciu działaczy polskiej piłki (nie wyłączając byłego ministra sportu Tomasza L.) znalazło się przed obliczem prokuratora i za kratami, nie ma co dziwić się rozwydrzonym pseudokibicom.


Źródło: o2.pl

Brak komentarzy: